wtorek, 13 maja 2014

Iść, ciągle iść w stronę słońca...


W końcu znak Częstochowa, radość po nocnym  przejściu ponad 55 km wszyscy zmęczeni a tu trzeba jeszcze dojść do Doliny Miłosierdzia i na Jasną Górę. Michał główny organizator przekonuje pielgrzymów że już niedaleko i próbuje ich zmobilizować z pozytywnym skutkiem do dalszego marszu. Ostatnie kilometry walczymy ze swoimi słabościami  , zmęczeniem , sennością. Idziemy dalej siłą woli, coraz wolniej. W głowie jak co roku pojawia  się jedna myśl ostatni raz i nigdy więcej w życiu nie pójdziemy  na  taką pielgrzymkę…

    zdjęcie grupowe 2014 

A jednak poszliśmy raz jeszcze. Tym razem po raz piąty z Piekar Śląskich na Jasną Górę. Nocna pielgrzymka, przekorna pielgrzymka...  Bo kto normalny pielgrzymuje w nocy ? w nocy to się śpi.

 W sobotnie popołudnie pojechaliśmy do Katowic, tam dalej wszystko rozkopane, ciężko się odnaleźć. Człowiek myśli, że wie gdzie co jest, a tu okazuje się że "piątką" tzn. autobus  w kierunku Piekar  odjeżdża z zupełnie innego miejsca niż dotychczas.
 Dobrze że telefon GPS  ma... więc znaleźliśmy nasz autobus, grzecznie czekamy, aż pan kierowca drzwi otworzy i nas wpuści... a on nic tylko patrzy na nas jak na wariatów. Więc w końcu Jacek podchodzi do niego i przez uchyloną szybę pyta czy stąd odjeżdżają do Piekar a on, że nie. I się wyjaśniło czemu żadnych plecakowiczów na przystanku nie było...4 minuty zostały by przebiec na drugą stronę placu i zobaczyć naszych plecakowiczów - czyli ludzi którzy na pielgrzymkę się wybierają:-) 
Na przystanku starzy i nowi znajomi, wspólnie wsiadamy do autobusu i godzina do Piekar szybko zlatuje, przy wspominaniu poprzednich pielgrzymek no i wogóle na rozmowie:-). Powoli zawiązują się pierwsze znajomości.

 Przed Bazyliką tłumy umiarkowane, które z każdą minutą  się zwiększają. Mnóstwo znajomych twarzy i kolejne mnóstwo twarzy nowych. Jest radość, wisi ona tak jakoś nad nami i każdego ogarnia. Jakże by nas tu mogło nie być:-) 
 Jeszcze przed Eucharystią kontaktuje się z koleżanką, która od tygodnia w szpitalu czeka by jej synuś w końcu chciał się urodzić. Sylwia potwierdza informacje, że już długo po terminie i trzeba modlitwy by Mareczek się urodził. Hmm kolejny Marek o którego szczęśliwe urodzenie będę wraz z innymi modlić się na nocnej pielgrzymce. (Dwa lata temu gdy szliśmy rodził się Marek mój chrześniak). Udaje mi się wpisać intencję o szczęśliwe rozwiązanie do modlitwy wiernych, więc wraz z wszystkimi modlić się będziemy....

 W bazylice tłumy juz wielkie, widać że jest nas więcej niż rok temu. Mszę odprawiają kapłani którzy z nami pójdą wśród nich ksiądz proboszcz Doliny Miłosierdzia Andrzej Partika, ksiądz Krzysztof Biela oraz ojciec Marek kapucyn. Kazanie głosi ojciec misjonarz ,który opowiada nam o Republice Środkowej Afryki, w intencji której w tym roku się modlimy. I ważną rzecz ojciec mówi, że najważniejszy jest tak naprawdę ten pokój, który jest w sercu człowieka. Jakież to uniwersalne nie tylko w Afryce ale wszędzie. Prawda prosta i trudna zarazem.
My zabieramy też  intencje które przesłali ludzie na naszą skrzynek intencji.
Chcemy też modlić się o potrzebne siły na pieszą pielgrzymkę którą mamy zamiar  odbyć w wakacje w Gruzji. Wspólnie z Basią i Tomkiem modlimy się też w intencji Cywilizacji Miłości.
 Na koniec mszy na rozesłanie pada przypomnienie, że to noc Dobrego Pasterza - i że tym dobrym pasterzem może być w czasie drogi każdy z nas... Na zakończenie niespodzianka klerycy częstują nas powołaniowymi krówkami.  Są po raz pierwszy w liczbie 22 z seminarium archidiecezji  katowickiej , więc pewnie chcą się wkupić tymi słodkościami.
 Po mszy tradycyjna kolejka do ubikacji się ustawia - i jak co roku Michał :-) , biedny się denerwuje, że wszyscy w kolejce stoją zamiast na placu rajskim już być  - tradycji musi stać się zadość- a i tak szybko poszło bo w damskiej toalecie jakieś cudowne rozmnożenie nastało i kabin tam a kabin się narobiło :-)
 Tak więc dosyć sprawnie wszyscyśmy na placu się stawili, aby się wspólnie pomodlić i błogosławieństwo przez ręce księdza proboszcza otrzymać, i pokropienie, a jakże wodą święconą.
 Wyruszamy tuż po 21.

     wyszliśmy 

Policzono nas i wyszło że coś koło 230 pielgrzymów  się zebrało. Zacna liczba, rośniemy w siłę z każdym rokiem:). Są ludzie z całej Polski wśród nich m. in.  Tomek  z Krakowa po raz pierwszy na tej pielgrzymce ale doświadczony piechur , Basia z Białej Podlaskiej też po raz pierwszy za to szła już z Polski do Santiago a w tym roku wybiera się z domu pieszo do Rzymu, jest i Natalia z Sosnowca dla której jest to pierwsza pielgrzymka w życiu  są i weterani Piotrek z Katowic , który dużo pielgrzymuje po szlakach jakubowych i Marzena z Gniezna , wolontariuszka na ŚDM Rio 2013, Sonia z Woźnik która idzie po raz trzeci i wielu innych tych młodszych i starszych.  Za sprawą Pascala z Niemiec który przeszedł pieszo z Istambułu do Kijowa pielgrzymka przybiera charakter międzynarodowy.
Jak co roku w soobie Tadeusza i jego kolegów są członkowie bractwa św. Jakuba, z dużą figurką świętego. Wszak Piekary Śląskie są na jakubowym szlaku.

 Pogoda można rzecz idealna , ciepły majowy wieczór, później ciepła majowa noc, trochę mniej ciepły majowy poranek, a dzień juz iście majowy. Jednym słowem pogoda wymarzona. Czasami trochę pokropiło- niektórzy płaszcze mieli w pogotowiu - ale rozmawiając z przedstawicielką płaszczowców - wcale nie po to je ubierali  by nie zmoknąć ale poświęcali się co by tymi płaszczami i pelerynami deszcz odgonić :-) I dobrze im to wychodziło dzięki czemu takie leniwce jak my nie musieli płaszczy z dna plecaków wyciągać:-).

Tegoroczna pielgrzymka przebiegała pod znakiem rozmów. Pewnie pogoda ku temu sprzyjała ale i fakt iż takie rozmowy są nam potrzebne . Nie jakieś tam facebookowe GGadanki ale takie twarzą w twarz. Nawet gdy tej twarzy się nie widzi bo ciemno:-) Więc rozmawialiśmy z młodszymi i starszymi, ze znajomymi i tymi którzy znajomymi dopiero się stawali, ze świeckimi i duchownymi. Jak tam już wypadło, albo raczej kogo Pan Bóg postawił na ścieżce obok nas. A i spowiedź też była... Był odcinek milczenia, był śpiew, była też modlitwa. Najbardziej poruszająca, gdy w lesie, w środku nocy, z racji, że maj, klerycy odśpiewali z nami litanie do Matki Bożej Piekarskiej - to było piękne!. A jak niosło się po lesie, jeszcze długo po naszym przejściu echo niosło to litanie.

A jak sie szło?? Ogólnie dobrze. Znaczy tak: Jackowi cała 60 wypadła dobrze ( jak zwykle- jakże ja mu zazdroszczę tych niezniszczalnych stóp:-) U mnie połowa bardzo dobrze- zmęczenie standardowe jak to przy 30 km, bąble dopiero zaczynały sie tworzyć - było Oki. Później zaczęło być gorzej. I wcale nie narzekam, wcale a wcale :-) ale co zrobić jak paskudne bąble wyszły wszystkie na raz i na piętach i na palcach i ani na tym ani na tamtym nie można było bezboleśnie deptać. Ale samam sobie wina. Trzeba było pomyśleć,  obejrzeć buty po EDK i zobaczyć, że wkładki już się wychodziły i trzeba było je wymienić na takie co dziur nie mają....

po 30 km odpoczynek w Woźnikach

Ostatni odcinek te ileś km ( wg Michała to było ciągle 1- albo jeden km albo 1 % trasy) już w Częstochowie to było coś strasznego.
Chciało mi się wyć po prostu. Nawet rozmowa z drugą osobą nie pomagała , próbowałam skupić myśli na czymś innym niż droga i ból ale się nie dało
W końcu przypominałam sobie cechy szczególne tej trasy i tak szłam od punktu do punktu. Najpierw skręt w prawo, który zwykle przechodzimy i trzeba  się wracać jak się jest z przodu grupy, później szereg domków jednorodzinnych , które chyba co roku są inaczej pomalowane, później przejazd kolejowy i w końcu ostatnia prosta i Dolina Miłosierdzia. No i doszłam.
Piotrek mówił, że doszedł na rzęsach, ja nie wiem na czym - albo wiem na bąblach doszłam na bąblach:-)  Co by mi nie zarzucono, że znowu tym pisaniem zniechęcam ludzi, by z nami poszli, to pragnę podkreślić, że wokół mnie mnóstwo było i takich co szli dziarsko jakby tyle co z łóżka wstali.
Zapewne też ich wszystko bolało ale nie użalali się nad obolałymi nogami, tylko szli dzielnie do przodu. Oh zazdrościłam, zazdrościłam im. Ale tak pozytywnie, żeby nie było:p no cieszyłam się, że tacy dzielni:)

Dla przykładu w tym roku była gitara i grupa muzyczna i rzecz niepojęta na tym ostatnim odcinku dziewczyny szły śpiewając , grając... Nie wiem jak innym ale mi to bardzo pomogło. Fakt, że można było próbować przynajmniej skupić się na piosence - nie śpiewać, nie nucić nawet, ale tylko się skupić... A po drugie świadomość, że ktoś idzie tak jak my, że też zmęczony niewyspany i może i z bąblami a jednak służy innym. Eh to było po prostu wielkie :-) 

 No i doszliśmy - niebieskie ludki doszły, bo prawie każdy z nad miał na sobie niebieską koszulkę, gdyż połowę trasy szliśmy niosąc na sobie reklamy firm, które płacą złotówkę za każdy kilometr, wspierając bezdomnych. Ta akcja dzięki Księdzu Andrzejowi, który znalazł  u siebie w parafii taki sposób, by pomagać ludziom ubogim, potrzebującym pomocy.
Pisząc o ks. Andrzeju nie sposób zapomnieć, iż wsparł on i nas , dając wytchnienie u siebie w Dolinie Miłosierdzia i karmiąc jak zwykle pysznym bigosem (o jak dobrze żem na Lednicy nauczyła się bigosy jadać:-).
Warto też podziękować maltańczykom którzy jak co roku czuwali nad naszym zdrowiem.

 Po odpoczynku udaliśmy się w ostatnią trasę czyli na Jasną Górę. Tam przed Matką Bożą, przepraszając iż nie dam rady uklęknąć ( znaczy może i bym uklęknęła ale wstać bym już później nie wstała) dziękowaliśmy, że kolejny raz mogliśmy do Niej przyjść. Oddaliśmy wszystkie intencje  popatrzyliśmy sobie w Jej oczy - bo czasami brak słów a tylko spojrzenie  w oczy Mamy wszystko załatwia.
Msza św. była we wspaniałej kaplicy różańcowej -wspaniałej bo strasznie wygodne tam siedzenia, wprost idealne dla zmęczonych pielgrzymów. Po mszy Jacek wycyganił od Basi czekoladę - a co należało się jej skoro nie chciała z nami wracać:p No i jeszcze trzeba było dowlec się na pkp - 1,7 km pokazały dwa gps-19 lub 20 minut - różnica wynika stąd że jeden obliczył czas przy światłach zielonych a drugi przy czerwonych -Eh jakiż to człowiek jest mądry gdy jest zmęczony:-) 

 Pociągiem do Katowic dojeżdżamy a wcześniej na dworcu posilam się kawą z automatu z mlekiem i cukrem - ale chyba przede mną wszyscy pielgrzymi też tu się posilali i zabrakło mleka i cukru:P
 W Katowicach Tomek wsadza nas do swojego autka i odwozi nas prosto pod blok - aj i to chyba najcudniejsze z możliwych zakończeń pielgrzymki gdy człowiek uświadamia sobie, że nie musi wlec się przez cały Chrzanów tylko już od razu jest w domku:-)

Czas pokazał  znowu jak silna jest modlitwa pielgrzymkowa, w poniedziałek po południu urodził się Marek.
Więc ludzie przysyłajcie nam swoje intencje na naszą skrzynkę intencji,   naszadroga2011@gmail.com  bo już wkrótce idziemy  daleko i w nieznane  pieszo przez Gruzje.


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz