poniedziałek, 28 lipca 2014

Ponad chmurami

Jestesmy w polowie drogi.Ciagle idziemy przez gory. Trzeba uwazac na wilki,niedzwiedzie i psy pasterskie.Brak dostepu do internetu.Teraz przebywamy na polskiej misji katolickiej na wysokosci ponad 2000mnpm.

niedziela, 20 lipca 2014

pierwszy raz w Cerkwi


dzień trzeci 13.07 Poti - Ureki

Noc nieprzespana, komary nie pozwoliły zmrużyć oka. Dotrwaliśmy do świtu i zaczęliśmy się zbierać, ale nie tak łatwo wyjść z gruzińskiego domu. Nasi gospodarze też się obudzili, co u Gruzinów nie jest zwyczajne, gdyż zwykle śpią bardzo długo. Na stole znalazł się świeży chleb, kiełbasa, herbata- no i zaczęło się: "kuszajcie, kuszajcie".
Wymieniliśmy adresy i w końcu ruszyliśmy, odprowadzeni przez naszych gospodarzy.
Tuż za mostem u Darwiny rozpoczęły się sensację żołądkowe-jak zwykle po dużej ilości zimnej wody z kranu. Nie jest to nic strasznego, tylko trochę opóźnia marsz.
Mija nas kobieta ubrana na czarno, zagadujemy ją i okazuje się, że idzie do cerkwi, która jest za jakieś 2 km. Dziś niedziela więc korzystamy z okazji by wsiąść udział w nabożeństwie. Kościoła katolickiego w najbliższym czasie nie uświadczymy. W cerkwi spędzamy ponad dwie godziny, a i tak wyszliśmy przed końcem. Mało co rozumiemy, ale przecież modlimy się do jednego Pana Boga. Obserwujemy wiernych i staramy się zbytnio nie wyróżniać:) Dostajemy świeczki, które zapalamy, jeden z posługujących tam mężczyzn, przypomina nam że do komunii podejść nie możemy.
Umocnieni modlitwą i zmęczeni staniem w cerkwi ruszamy dalej. Po drodze kolejne spotkanie z policją, która jest bardzo zainteresowana naszą drogą. Kolejne dwa radiowozy proponują podwózkę.
Dołącza do nas pies i długą drogę pójdzie z nami, a w sumie przed nami, jakby nas prowadząc. Przechodzimy przez kolejny dziś most i po raz pierwszy mamy widok na morze czarne. Przy drodze tradycyjnie sprzedawcy kukurydzy. Przy jednym stoisku zaczepia nas dziesięcioletni chłopiec, pyta kto my, dokąd idziemy i po co nam kijki. Kijki wypróbowuje i bardzo mu się podobają. W naszym pamiętniku rysuje kolejne nasze portrety. Po przejściu wszystkich wysepek wchodzimy na stały ląd odprowadzani przez stadko kóz. Zatrzymujemy się przy sklepie na picie. Chwilę odpoczywamy kuszeni smakowitymi zapachami. Jacek ma ochotę na świeżą rybkę, ale dowiadujemy się że te będą dopiero rano. Zaczyna padać, prawdziwie tropikalna zlewa :) Zostajemy zaproszeni pod daszek, tam rozmawiamy, a stół zapełnia się przysmakami. Na początek arbuz, później bakłażan i domowe wino. Opowiadamy o pielgrzymce, paniom bardzo podoba się idea. Robią zdjecie naszej tablicy. Gdy deszcz przestaje padać wychodzimy na ostatni odcinek. Przed Ureki pojawiają się sprzedawcy ryb, jest wieczór więc dużego wyboru nie ma ale i tak rybki robią wrażenie:) Dochodzimy do naszej miejscowości a właściwie ją przchodzimy, by obok stacji benzynowej na podwórku przy barze rozbić namiot.

piątek, 18 lipca 2014

środa, 16 lipca 2014

pierwsze toasty


Dzień drugi. 12.07.
Kobhi - Poti
Wstalismy o 5:30 a wyszliśmy dwie godziny później.
Upewniamy się w którą stronę skręcić u stojącego przy samochodzie mężczyzny. Ruszamy drogą z wszechobecnymi krowami, schodząc im jeszcze grzecznie z drogi.
Po dobrej godzinie marszu z podwórka woła nas pan, którego pytaliśmy o drogę i zaprasza na śniadanie.Mówi że droga daleka trzeba mieć siły by iść. On sam też tam jest w gościach, ale nie przeszkadza mu to, by wydawać rozporządzenia, by nas ugościli:)
Na początek pepsi, za chwilę chleb, ser i soczysta sałatka z pomidora i ogórka. My nie mamy siły dalej jeść, ale pan mówi że 20 minut musimy poczekać, bo właśnie jakiś przysmak się robi. Po chwili dostajemy świeżutkie pierogi z serem.
Na koniec do plecaka  wrzucają nam świeżo strząśnięte gruszki, dobrze że więcej niż dwa kilo w żaden zakamarek plecaka nie chce się już zmieścić.
Z nowym zapasem sił ruszamy dalej, by za chwilę zostać zatrzymani przez policję.Ale nic strasznego się nie dzieje. Policjant chcę sobie z nami pogadać i zaproponować miejsce w samochodzie. Grzecznie odmawiamy i idziemy dalej. Kolejny postój przy sklepie by zaopatrzeć się w płyny. Obok sklepu kawałek cienia okupowany przez miejscowych mężczyzn. Zostajemy zaproszeni do ich grona. Na dzień dobry garść orzechów laskowych, worek gruszek a za chwilę pojawiają się kieliszki i trzeba wypić toast czaczuszki.Mocne to jak cholera, ale toastu za pokój nie śmiemy odmówić. Z następnych toastów tłumaczymy się upałem i długą drogą przed nami.
Upał staję się coraz gorszy, 40℃. W końcu dowlekamy sie do skrzyżowania, gdzie mają być obiecane rano przy śniadaniu, drzewa no i upragniony cień. Odpoczywamy przy zimnej lemoniadzie w pierwszym napotkanym sklepiku. W końcu ruszamy dalej. Kilometrów zamiast ubywać przybywa. Każda napotkana osoba podaje wyższą liczbę. Darwina zatrzymuje się przy każdej ławeczce, których tam sporo, bo przy drodze są sprzedawcy kukurydzy. Zatrzymują nas też robotnicy drogowi i częstują tym co mają. Powiększająca się odległość osłabia Darwinę i wsiada do zatrzymującego się samochodu. Podjeżdża "aż" 5 km, bo tyle jednak okazało się zostać do tabliczki Poti. Tam klimatyzowana stacja benzynowa- marzenie pielgrzyma w czasie "żarki". Jacek sam, pędzi jak szalony-5 km pokonuje w 40 minut. Po porządnym ochłodzeniu wychodzimy na zewnątrz jak do sauny. Przechodzimy most, do centrum zostało 6 km. Droga polna, wychodzimy do strefy "przemysłowej". Robi się coraz później, a domów nie widać. Jest most który wiedzie w kierunku Batumi, pod mostem mamy iść do centrum.Jednak napotkani ludzie nie są co do tego zgodni. Dzień kończy się tak, że na nocleg zabiera nas wracający z nad morza tata z córką. Siedzimy czekając na żonę, przez mieszkanie przewija się cała chmara sąsiadów.Przychodzą pooglądać nas i korzystać z internetu. Żona  - Ukrainka przygotowuje kolację i ciągle karze jeść i jeść:)Miło spędzamy czas z córką Aną, która tworzy nasze portrety:) Po 24 udaje się położyć do łóżek, i tak trwamy do rana, bo komary nie pozwalają zmruż yć oka....

sobota, 12 lipca 2014

Spaleni słońcem


Dzień pierwszy.
Wstalismy o 7, by o 8 wyjść.Oczywiście poślizg na dzień dobry musi być- pół godzinny. Po śniadanku, przygotowanym przez Tiko, pożegnaliśmy sie z naszymi gospodarzami i ruszyliśmy. Droga prosta, słoneczko coraz bardziej grzeje. Pierwszy postój na stacji benzynowej. Uzupełniamy zapasy
 picia i ruszamy dalej. Pogoda iście kubańska, a wrecz wydaje się, że jest jeszcze bardziej gorąco. Gruzini, pozdrawiają nas, pytają dokąd idziemy i stwierdzają, że to "sensacjon", że Bodbe, strasznie daleko. Idziemy i pijemy. Spijamy hektolitry picia - 10litrów przynajmniej dziś poszło...Gorzej z jedzeniem, przy takiam upale człowiek nie ma siły jeść, ale nawet jeśli, to nie ma zbytnio co jeść. Brak barów czy jakiś restauracji. Są owoce....
Późnym popołudniem, woła nas mężczyzna, karze siąść w sklepiku- daje wodę, lody, colę, szyszki z ryżu preparowanego... Siedzimy dobrą godzinę, korzystając z dobrodziejstw i rozmawiając. Ofiarujemy nasz krzyżyk, a pan prosi byśmy wpisali się na pamiątkę w wiszącym na ścianie kalendarzu. Zachęca nas do odwiedzenia pobliskiej cerkwi, co też robimy. Wspinamy się po schodach na wysoką górę. Cerkiew jest. na terenie rezydencji Patriarchy Eliasza II. Po odpoczynku i rozmowie że starszą panią, która była na nabożeństwie, schodzimy i ruszamy w kierunku widocznego z góry Kobhi.Zbliża się wieczór a my nie wiemy gdzie będziemy spać. Powoli ogarnia nas niepokój- najwyższy czas wysłać naszych aniołów stróżów, by zadziałali. Okazało się że z pozytywnym skutkiem. Wyladowaliśmy na tarasie jednego z domów. Była kąpiel, przecudnie pyszna kawa i śliwki na kolację:) Noc w towarzystwie chóru żabiego i komarów minęła spokojnie i szybko....

piątek, 11 lipca 2014

w Zugdidi


Zugdidi
Podróż gruzińskim pociągiem okazała sie nie taka straszna.Bilety, które nam sprzedano, pozwoliły dostać osobny, zamykany przedział, gdzie była pościel, poduszka i ogólnie wygoda na całego:)
Wyjechaliśmy z opóźnieniem, ale na miejscu punktualnie po 6 rano się znaleźliśmy. Taksówką utargowaną na 8zl dojechaliśmy prawie pod dom naszych gospodarzy. Po przywitaniu a następnie szybkim prysznicu, dali się nam położyć jeszcze na jakiś czas. Później było śniadanko i pranie. Reszta dnia do naszej dyspozycji, więc poszliśmy na miasto. Wycieczka w poszukiwaniu zamku , o którym mówili nasi lubelscy przyjaciele. Zobaczyliśmy pałac, który stanowczo ładniej wygląda na zdjęciach niż w rzeczywistości. Ale udało nam sie dotrzeć do jeszcze jednego zamku.Co prawda bez armat, ale za to z widokiem na Abchazję.
Po powrocie ukryliśmy się przed upałem w "naszym" pokoju, gdzie znalazł nas pan Gie, by zaprosić na kolację, którą przygotowała córka Tiko. Zapiekanka ziemniaczana, bakłażan w majonezie, proste dania a przepyszne. Nasz gospodarz pomaga nam przetłumaczyć słówka potrzebna w drodze na gruziński- zabawy przy tym co nie miara.Na dobranoc pijemy herbatę i trzeba spać bo rano wyruszamy w drogę. Nie planowaliśmy tego zupełnie, ale wszystko ułożyło się tak, iż my tu, inni pielgrzymi dziś ruszają do Brukseli, a Berenika do Santiago de Compostela. 11 lipca- św. Benedykta, patrona Europy.

Jest 7 rano, słoneczko dziś już mocno grzeje, termometr wskazuje 22 stopnie i wciąż pnie się w górę, ma w dzień być ponad 35℃, przed nami więc gorący pierwszy dzień....

wiesci z Tbilisi


9 lipca
Tibilisi.
Z pierwszego szaro-zielonego wrażenia Gruzji,została już prawie tylko szarość...Może europejskie ceny stolicy i wszechobecni naganiacze... Może brak mapy Tibilisi w jedynej malutkiej informacji turystycznej, jaką znaleźliśmy... A może to, że nie było nam dane powłóczyć się jeszcze po starówce tak jak lubimy, i że tylko w dwóch cerkwiach narazie byliśmy, kiedy pozostałe z oddali zapraszają...
Udało się natomiast bez problemu kupić mapy na całą naszą drogę.
W Tibilisi zatrzymaliśmy sie w ośrodku Caritas Gruzja, gdzie dyrektorem jest ksiądz Krzysztof, pracują tu polskie siostry i wspomagają polscy wolontariusze.Taka Polska wysepka na tej ziemii. A rąk do pracy potrzeba wiele, jeszcze więcej modlitwy i materialnego wsparcia. Na terenie ośrodka są trzy domy dziecka, dom opieki dla osób starszych i świetlica z której korzysta prawie setka dzieci i młodzieży. Oprócz doraźnej pomocy edukacyjnej, dzieciaki mogą zdobywać przeróżne umiejetności- robią cudeńka z filcu, gliny, powstają gobeliny, ikony..więc to naprawdę dobre miejsce, tam gdzie potrzeba wiele dobra, miłości ale i co ważne gdzie trzeba kromki chleba i gorącej strawy....
Poznaliśmy wielu wspaniałych, otwartych ludzi.
Cóż jeszcze w Tibilisi? Ano trzy dni tak naprawdę spędziliśmy w Patriarchacie Cerkwi Gruzińskiej, gdzie mieliśmy odebrać list pielgrzymi, o który dla nas prosił Biskup Szymon, metropolita prawosławny z Polski. Niestety Jego Świątobliwość Patriarcha Eliasz II, obecnie przebywa w Niemczech, a jego urzędnicy są poprostu urzędnikami... Tak więc przez te trzy dni, postęp dokonał sie tylko taki, iż od bramy wiodącej do Patryiarchatu, udało nam się "aż" dojść i siąść w samym sekretariacie, i przed jednym z duchownych...
No i słyszeć ciągle, "wy katoliki, my prawosławni"- Eh te podziały....
 Listu nie mamy - wizyta więc w stolicy przed pielgrzymką okazała się niepotrzebna, ale pokorę podszkoliliśmy, a przecież ona pielgrzymowi nieodzywna :)

Opuszczamy więc Tibilisi, niekoniecznie z żalem, wrócimy tu już pieszo za niecały miesiąc.Może wtedy będzie nam dane lepiej doswiadczyć tego miasta.
 Przed nami dziś całonocna podróż pociągiem do Zugdidi.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Na gruzińskiej ziemi


Gruzja - szara i zielona. Szara, jak tylko szare i ledwo trzymajace sie mogą być budynki w kraju posowieckim. Zielona- od bujnej roślinności, pomimo że susza, dawno kropla deszczu nie spadła. I góry, w oddali poki co... a przecież: bo tutaj w górach jest mój dom...
Na lotnisku czekamy prawie dwie godziny, w końcu zjawia sie nasz kierowca z kartka FWE. Nie wiemy czy zaszła pomyłka w godzinach czy coś innego, to nieważne. Jedziemy do domu Diany , czka spędzimy pierwszą gruzinską noc.Szybką kolacja - pyszne, soczyste pomidory i ogórki z pieczywem. Przed spaniem będzie druga kolacja, gdzie dodatkowo pojawia sie ziemniaki (kartofili po gruzinsku- informacja istotna dla Jacka :) )W międzyczasie kawa- nastawialismy sie na wszechobecny czaj a tu kawa witają...Chyba trza będzie znowu przyzwyczajenia zmienić .... I zostajemy porwani na mała wycieczkę po okolicy. Jedziemy do katedry Bagrati, zabytku wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO, dzis prawie w całości odbudowanej. Sesja zdjeciowa trwa, gdyż p. Diana nie tylko lubi pstrykac zdjecia, ale robi dokumentację naszego pobytu. Wieczorem będzie przeprowadzać jeszcze z nami mini wywiad.
Rano zostajemy odwiezieni na dworzec i wsadzeni do marszrutki do Tibilisi. Nic nie szkodzi, że planowaliśmy jechac pociągiem albo stopem. Podróż busikiem jest szybsza iprzyjemniejsza z ladnymi widokami - więc sie słuchamy :)

sobota, 5 lipca 2014

Na Majdanie

Dzisiejszy dzień w Kijowie postanowiliśmy rozpocząć od Majdanu.Dojechaliśmy metrem.Po wyjściu z czeluści ziemi naszym oczom ukazał się widok wcale nie piękny. Bo tam gdzie było piekło, nie może być pięknie... Wokoło porostawiane namioty, otoczone sznurkami, płachtami, czym się da.Obok mnóstwo opon i jakieś żelastwa.Na wprost nas pojazd wojskowy i scena. Idziemy namiotowym miasteczkiem, zatrzymując się co krok przed fotografiami zabitych... Tyle ich....Przed jednym z namiotów polska flaga, obok właśnie pojawił się pan z majdanową zupą.Rozpoczynamy rozmowę. Początki są trudne,  nie ze względu na język, ale na emocje jakie wywołują wspomnienia. Pokazuje, gdzie przeszła przez ramię kula wystrzelona przez snajpera. Sergiej miał szczęście, żyje, ale tylu jego znajomych już dziś nie ma... łzy same cisną się do oczu, gdy słowa odtwarzają tamte wydarzenia. Nie możemy się rozstać pan Sergiej postanawia zaprowadzić nas do miejsc, dla niego ważnych. Tu zginęli przyjaciele, tu młody chłopak, syn sąsiada - pokazuje kolejne fotografie na naszej drodze.W końcu podchodzi do słupa latarni i ją całuje, pokazując 12 dziur- tu z dachu hotelu Moskwa strzelał do niego snajper- ostrą amunicją, która przeszła przez grubą stal latarni... Przechodzimy przez kolejne resztki barykad,nasz przyjaciel wszystko przeżywa na nowo.... Tu było czarno od wojska, tu napierali, tu kogoś trafili w nogę,by za chwilę dopaść go i zarżnąć jak świnie. Tak, traktowali nas jak świnie, nie jak ludzi... Jak tak można, tyle tu bohaterów, wielkich bohaterów oddało życie za wolną Ukrainę- i prosi - ja i Wy razem... Bo jeden palec łatwo złamać, całej dłoni już tak łatwo nie da się przełamać.Tylko razem wygramy wolność...Dajemy Sergiejowi nasz krzyżyk, on ofiaruje różaniec.Ma jeszcze drugi, mówi, że kiedyś, gdy już wróci do domu powiesi go obok Ikony... Kiedyś....
Rozstajemy się wymieniając numerami telefonów....Nawet nie spostrzegliśmy, że minęło nam pół dnia. Nic więcej dziś nie zobaczymy, bo trzeba wracać do dominikanów na mszę św. Może tak lepiej, niech Majdan będzie centrum, niech żyje... Niech pragnienie pokoju, po dzisiejszym spotkaniu, będzie jeszcze bardziej gorące...

Pozdrowienia z Kijowa


Pozdrawiamy z Kijowa:) Po ciężkiej odprawie-bo terminal bagażowy się zepsuł, jako jedni z ostatnich weszliśmy na pokład samolotu.Prawie cały lot przespaliśmy, odsypiając noc pakowania:) W Kijowie, dzielnie i samodzielnie:) trolejbusem i metrem dojechaliśmy do ojców dominikanów. Metro kijowskie to osobny rozdział- najpierw zjeżdża się w głąb ziemi,a później Jackowi, prawie urywa głowę...
Teraz "zwiedzamy" najbliższą okolice,poznając język ukraiński:)

piątek, 4 lipca 2014

ჩვენ


ჩვენ   გახლავართ ახალდაქორწინებული  წყვილი, სალოცავ მოგზაურ. რამოდენიმე  წელიწადია  ფეხით  ვმოგზაურობთ  და  მოვილოცავთ  სიწმინდეებს.




ჯვარი  დავიწერეთ  სალოცვმოგზაურობის  დროს  ვილნიუსში  2007 წელს.







10 დღისა  და  400 კმ  გავლის  შემდეგ,  ფეხით  ჩავედით  პოლონეთიდან  ლიტვაში, ვილნიუსში, სადაც  სული  წმინდის  სახელობის  ეკლესიაში  ვეზიარეთ  ჯვრის  წერის  საიდულოს.



2010 წელს  ჩვენი სახლიდან 1500კმ დაშორებით  ფეხით  ჩამოვედით პოლონეთიდან რომში  იან პაველ II  გასვენების ადგილთან






2011 წელს ასევე ფეხიტ ვიარეთ წმ. იაკობის  ნაკვალევზე  ლისაბონიდან  სანტიაგო დე კომპოსტელამდე.






2012 წელს   ვმონაწილეობდით   ფეხით   სვლელობაში   კამინო პოლაკოს   გზაზე პოლონეთში, პოლონეთლიტვის   საზღვრიდან   გნიეზნამდე   და პოლა ლედნიცკიემდე.



2013 წელს  ფეხით  მოვიარეთ    მთელი  კუბა   ჰავანიდან   ელ კობრეს   ბაზილიკამდე.






სალოცავად სიარული ღვთაებრივი წმინდა ნინოს საფლავთან


წელს   სალოცავად   საქართველოში   ჩამოვდივართ .   მფარველი  ჩვენი მოგზაურობის  არის   წმ. ნინო -  საქართველოში  ქრისტიანობის   მქადაგებელი და გამავრცელებელი  .


სალოცავ    გზას  ზუგდიდიდან   დავიწყებთ და იქედან  ლოცვით  ფეხით    ჩავალთ   ბოდბის   მონასტერ, სადაც   წმინდა   ნინო    განისვენებს.

მოციქულთასწორი  წმ. ნინო  არის  საქართველოს  მფარველი. მას  წმიდანად აღიარებენ  მართლმადიდებლური, კათოლიკური  და  სომხური (გრიგორიანული) ეკლესიები
 
სიარულის  დროს  ვილოც  და  ყველა  წმინდანს  შევთხოვთ   მშვიდობას მსოფლიოსთვის,  განსაკუთრებით   კავკასიის  რეგიონისათვის

ჩვენ  გვინდა  ადამიანებს  უკეთესი  მომავლის  იმედი  მივცეთ

სალოცავ   მოგზაურობის  დროს  ვილოცავ  და   ვისაუბრებთ  წმ. იან პაველ II სიყვარულის ცივილიზაციისშესახებ, რომელიც თავის მხრივ მოიცავს სიყვარულის ცივილიზაციას.

 
გულმოწყალობა მართლმსაჯულებამდე
ყოფნა  ქონებისმფლობამდე
ადამიანი ნივთიერებამდე
ეთიკა ტექნიკამდე
 
ჩვენ  გვჯერა,  რომსიყვარულის  ცივილიზაციის საწყისები  უნივერსალური და  არ  არის  დამოკიდებული  სარწუნოებასა  თუ  მსოფხედველობაზე
 
ასევე, გვინდა  გავიხსენოთ   იან პაველ II   საქართველოს  კათოლიკოს  პატრიარქ ილია  მეორესთან    შეხვედრა  თბილისში,  რომლის  დროსაც  შეიქმნა  მშვიდობის ერთობლივი  დეკლარაცია

 
მშვიდობის დეკლარაცია
 
"მშვიდობა არის უზენაესი საჩუქარი, რომლის გარეშე   შეუძლებელია მისცეთ ცხოვრებას სრული აზრი, ვერც  განვითარდებით. ადამიანის გულს ენატრება  ეს ყველაზე  ღირებული სიკეთე და ხალხი ოცნებობს სრულ თანხმობაში იცხოვროს"

 იან პაველ II         ილია მეორე