niedziela, 20 lipca 2014

pierwszy raz w Cerkwi


dzień trzeci 13.07 Poti - Ureki

Noc nieprzespana, komary nie pozwoliły zmrużyć oka. Dotrwaliśmy do świtu i zaczęliśmy się zbierać, ale nie tak łatwo wyjść z gruzińskiego domu. Nasi gospodarze też się obudzili, co u Gruzinów nie jest zwyczajne, gdyż zwykle śpią bardzo długo. Na stole znalazł się świeży chleb, kiełbasa, herbata- no i zaczęło się: "kuszajcie, kuszajcie".
Wymieniliśmy adresy i w końcu ruszyliśmy, odprowadzeni przez naszych gospodarzy.
Tuż za mostem u Darwiny rozpoczęły się sensację żołądkowe-jak zwykle po dużej ilości zimnej wody z kranu. Nie jest to nic strasznego, tylko trochę opóźnia marsz.
Mija nas kobieta ubrana na czarno, zagadujemy ją i okazuje się, że idzie do cerkwi, która jest za jakieś 2 km. Dziś niedziela więc korzystamy z okazji by wsiąść udział w nabożeństwie. Kościoła katolickiego w najbliższym czasie nie uświadczymy. W cerkwi spędzamy ponad dwie godziny, a i tak wyszliśmy przed końcem. Mało co rozumiemy, ale przecież modlimy się do jednego Pana Boga. Obserwujemy wiernych i staramy się zbytnio nie wyróżniać:) Dostajemy świeczki, które zapalamy, jeden z posługujących tam mężczyzn, przypomina nam że do komunii podejść nie możemy.
Umocnieni modlitwą i zmęczeni staniem w cerkwi ruszamy dalej. Po drodze kolejne spotkanie z policją, która jest bardzo zainteresowana naszą drogą. Kolejne dwa radiowozy proponują podwózkę.
Dołącza do nas pies i długą drogę pójdzie z nami, a w sumie przed nami, jakby nas prowadząc. Przechodzimy przez kolejny dziś most i po raz pierwszy mamy widok na morze czarne. Przy drodze tradycyjnie sprzedawcy kukurydzy. Przy jednym stoisku zaczepia nas dziesięcioletni chłopiec, pyta kto my, dokąd idziemy i po co nam kijki. Kijki wypróbowuje i bardzo mu się podobają. W naszym pamiętniku rysuje kolejne nasze portrety. Po przejściu wszystkich wysepek wchodzimy na stały ląd odprowadzani przez stadko kóz. Zatrzymujemy się przy sklepie na picie. Chwilę odpoczywamy kuszeni smakowitymi zapachami. Jacek ma ochotę na świeżą rybkę, ale dowiadujemy się że te będą dopiero rano. Zaczyna padać, prawdziwie tropikalna zlewa :) Zostajemy zaproszeni pod daszek, tam rozmawiamy, a stół zapełnia się przysmakami. Na początek arbuz, później bakłażan i domowe wino. Opowiadamy o pielgrzymce, paniom bardzo podoba się idea. Robią zdjecie naszej tablicy. Gdy deszcz przestaje padać wychodzimy na ostatni odcinek. Przed Ureki pojawiają się sprzedawcy ryb, jest wieczór więc dużego wyboru nie ma ale i tak rybki robią wrażenie:) Dochodzimy do naszej miejscowości a właściwie ją przchodzimy, by obok stacji benzynowej na podwórku przy barze rozbić namiot.

2 komentarze:

  1. Trzymajcie się, myslami i codzienna modlitwą jestem z Wami
    Kamila

    OdpowiedzUsuń