W sumie pokonalismy ponad 3500 km.
Po drodze zaszokowal nas poziom cen , trzeba będzie ograniczyć wszelkie wydatki do absolutnego minimum.
Z domu wyruszyliśmy z jednodniowym opóźnieniem w czwartek, no bo trzeba było jeszcze wszystko w mieszkaniu ogarnąć, posprzątać itp.
Wcześnie rano pociągiem dojechaliśmy do granicy w Cieszynie , ale stopa dopiero poszliśmy łapać koło południa, mocno już grzało.
Najpierw trzeba było dojść do przejścia granicznego z pociągu, potem jeszcze musiałem się ogolić żeby ludzi nie straszyć , Darwina w tym czasie popijała sobie kawke. W końcu udaliśmy się na samą granice gdzie zaczęliśmy łapać stopa wcześniej polecając się Aniołom Stróżom no i posłaliśmy ich do kierowców żeby jakiegoś stopa nam załatwiły.
Dzieki temu szybko udalo sie nam zlapac okazje do Wiednia.
Nam się spieszyło i kierowcy też , poruszał się z dużą prędkościa swoim BMW, z tego co się dowiedzieliśmy jechał tylko na godzine do Wiednia żeby załatwić jakieś nie całkiem legalne interesy, w trakcie jazdy był pochłonięty dzwonieniem i odbieraniem komórek których posiadał trzy.
Jako że nie chcieliśmy do Wiednia to zostaliśmy wysadzeni na dawnej granicy słowacko austriackiej.
Tu łatwo złapaliśmy stopa i przejechaliśmy prawie całą Austrie , zatrzymując się dopiero pod Salzburgiem.
Tam spotkaliśmy kapitna żeglugi morskiej który dowiózł nas na baze tirów, dostaliśmy od niego na pożegnanie pyszną chałwe grecką , za którą bardzo dziekujemy.
Było już po 23 , ale nie szliśmy spać bo się nam spieszyło i w dalszą droge zabraliśmy sie z kolejnym kierowcą , Mariusz jechał w okolice Monachium , do jakiejś fabryki gdzie rano miał załadować towar.
Spaliśmy u niego na pace ale koło 4 nad ranem rozpętała się burza , paka była nieszczelna bo kiedyś ktoś próbował sie włamać i niezle nas zmoczylo.
Rano okazalo sie tez ze fabryka jest malowniczo położona na styku granic niemiecko - szwajcarskiej. Były ładne widoki i nawet dostaliśmy zaproszenie od pracowników na śniadanie ale nie chcieliśmy przegapić odjazdu naszego kierowcy więc grzecznie odmówiliśmy, za to Darwina zajęła sie karmieniem zakładowego kota.
Rano po zaladunku towaru pojawil sie kolejny polak Zbyszek , zaproponowal on nam wspólną jazde az do Lyonu we Francji. Nasz kierowca miał dużo czasu więc zamiast autostrady zaproponował nam malowniczą trase.
Do samego Lyonu jechaliśmy malowniczymi drogami min. po drodze było Jezioro Badeńskie.
Wieczorem dojechaliśmy na parking pod Lyonem, Zbyszek miał zamiar tu przenocować a my dalej szukaliśmy okazji.
Była to już sobota i zakaz jazdy zwyklych tirów, w grę wchodziły tylko samochody chłodnie z szybko psującymi się towarami.
Szybko dogadaliśmy się z kierowcą litewskiego tira i tak około 2 w nocy zabral nas w kierunku Barcelony, zaprzeczając tym samym pogłoskom jakoby Litwini nie lubili Polakow , jechało się bardzo wygodnie, Darwina od razu położyła się na łóżku i usnęła a ja szybko na przednim fotelu poszedłem w jej ślady , do czego zresztą zachęcał nas kierowca.
Wcześniej troche opowiedzieliśmy o sobie, o naszych pielgrzymkach i ślubie w Wilnie, zaciekawiło to kierowce bo sam pochodził z Wilna.
Około 10 rano w sobote byliśmy już w Hiszpani , dokładniej w Barcelonie.
Stamtąd następnym stopem pojechaliśmy do Madrytu , i zrobiliśmy sobie krótką przerwe nocując w Madrycie u kuzynki Darwiny. Doświadczylismy u nich niesamowitej gościnności polsko hiszpańskiej , za którą dziękujemy Feliksowi i Sylwi.
Odbyliśmy też mały rekonesans na lotnisko gdzie miało odbyć się spotkanie z Ojem Świętym.
W niedziele rano Feliks zawiózł nas na stacje benzynową tam od razu udało sie praktycznie w biegu złapac stopa prosto do Lizbony , spieszyliśmy się na Msze w Lizbonie, dzięki wstawiennictwu Aniołów i pomocy Bożej udało się dojechać na czas.
Jechalismy busem z portugalskimi sportowcami , ktorzy podwieźli nas prosto pod kościół w Lizbonie.
Akurat jak dojechaliśmy to za 20 minut zaczynała się Msza Św. po której była mała uroczystość jeden z księży miał urodziny , załapaliśmy się na kawałek torta i trochę wina.
Parafianie pomogli nam teę zadzwonić do portugalskiej rodziny u której spędzimy kolejne dni przed pielgrzymką.
Carla okazala się miłą i sympatyczną osobą , mieszka wraz z mężem , synem i siostrzenicą niedaleko Lizbony.
Przyjechała po nas po mszy , już w mieszkaniu powiedziała ze mamy sie u niej czuć jak w domu , nie ważne sa przy tym bariery jezykowe.
jedziemy autostopem
okolice Bade Baden
Cieszyn widok na dawne przejscie graniczne
pod Salzburgiem, z kierowcą który nas zabrał dalej
po nocy spędzonej na pace
pomimo tego ze przemokliśmy to jest przyjemnie
Darwina pomaga karmic ulubieńca
pracowników fabryki
fabryka była ładnie zlokalizowna
i nawet sie przejasniło
jezioro Badenskie
gdzies na autostradzie
obiadokolacja na parkingu w okolicach Lyonu
z kierowcą Litwinem, który zabrał nas do Barcelony
konie gdzieś w Hiszpani
w drodze do Madrytu z pieskiem
w Madrycie
z portugalską ekipą na stopa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz