poniedziałek, 7 kwietnia 2014

No Pain No Glory EDK 2014

"Ekstremalna Droga Krzyżowa zaczyna się wtedy gdy człowiekowi się nie chce i już nie może. To jest prawdziwa duchowość Krzyża".


Jak było na EDK? Takie pytanie dziś usłyszałam.  Odpowiem najpierw słowami, które zarejestrowane zostały wczoraj nad ranem (4:43) tak około 35km: "Jest źle. Jest zimno. Jest ciemno. Jest mokro. Marsz jest za szybki a postoje są za długie, znaczy stacje. Idę. I myśle, że już nigdy więcej. A może... nie wiem...."
Dwie minuty później dodałam: "I jeszcze słońce nie chce wstać, a juz jest piąta...."

Później to już było tylko gorzej:) Czołówka dawała tyle światła, że swoje buty widzialam co najwyżej, czułam pęcherze na całych stopach (niby bąbelki dla mnie nic strasznego,zawsze je mam gdy idę trochę dalej niż do pracy, ale na tej drodze zaczęłam odczuwać je tak jakby tylko z nich składały sie moje stopy. A gdy poczułam paskuda jak mi wyskoczył pod paznokciem na małym palcu to juz była kompletna załamka :-P ).

Do tego robiło się coraz zimniej, deszcz co chwila o sobie przypominał, by zmienić sie w końcu w czasie zdobywania Ślęży w prawdziwą ulewę. Ale nim do tej góry doszliśmy to wpierw zrobiło się jasno- nie, nie żaden cudowny, dający nadzieję i tak przeze mnie wyczekiwany wschód słońca- poprostu zaczęło szarzeć aż zrobił się dzień.


I okazało się że lepsza była noc, bo dzień ukazał w oddali cel naszej drogi-straszną, koszmarną górę. Od tego momentu to co wydawało się rzeczą oczywistą- no pewnie że EDK dokonczę , będzie cieżko a jakże, nogi będą bolec, spać będzie się chciało ale pokonam swoją słabość, kolejny raz przejdę dumnie całą ekstremalna drogę krzyżową, udawadniając sobie, że jestem kimś:-) -zaczęło się oddalać, patrząc na coraz bardziej zbliżającą się Ślęże zastanawiałam sie czy nie lepiej zostać w Sobotce , niech reszta zdobywa szczyt ja podziekuję za tę przyjemność.
Szukałam usprawiedliwień- nie bedę opóźniać przecież naszej grupy, beze mnie szybciej wejdą.Jest ślisko można złamać nogę, a mam tyle do zrobienia w najbliższym czasie itd. Czasami Pan Bóg był tak dobry, że okrywał naszą górkę mgłą lub chował ja za drzewami wtedy było trochę lepiej, nie przychodziły myśli o czekającej porażce- bo przecież wejście na górę na 14 stacje to miało być zwycięstwo. I wtedy było kolejne rozważanie, kolejne tak bardzo trafiające w sedno. Stacja XI Jezus przybity do krzyża. " Charakterystycznym momentem pokonania granicy samego siebie jest swoista bezbronność.Bo granica kontroli, panowania nad sytuacją została przekroczona.Na tym etapie z człowiekiem coś się dzieje, a on może się temu jedynie przyglądać. Zero poczucia bezpieczeństwa i niesamowite nowe horyzonty." I za chwilę stacja XII i takie słowa " Śmiertelne zmęczenie oznacza, że człowiek umiera. Stary człowiek. I rodzi sie nowy, na miarę wyzwania , które podjął. Bo miarą wielkości człowieka jest największe wyzwanie, którego sie podjął i wygrał."


Kimże bym była gdybym zadecydowała jakieś 10 km przed metą, że napewno nie dam rady więc rezygnuje, poddaje sie? Cóż byłabym tą Stryczkowa ( rozważania napisał ks. Jacek Stryczek) miernotą, nikim, bo nie podjełabym wyzwania. Więc od tej chwili me myśli przejmuje modlitwa: "W ręce Twoje oddaję ducha mego " i juz wiem, że podejmę się wyjścia na szczyt, czy wejdę to sie okaże. Ja nie mam siły sama ale z Bożą pomocą....Dalszą drogę zajęło takie bardzo głębokie rozmyślanie nad drogą krzyżowa Jezusa, co On mógł czuć, jak bardzo Go bolało, co mógł myśleć- ale tak po ludzku.Skupiłam się na Jezusie Człowieku. Ciekawa dla mnie też była myśl, że Jezus umarł owszem na górze, ale zmartwychwstał już nie na szczycie, więc zdobycie góry to nie koniec drogi, trzeba zejść (a gdy człowiek jest tak śmiertelnie zmęczony to perspektywa włażenia na górę by za chwil parę spowrotem, tą samą do tego drogą, schodzić wydaje się totalnym absurdem). Bez szczytu nie byłoby zwycięstwa, trzeba go zdobyć by zaraz iść spowrotem, powrócić do codzienności i szukać kolejnych szczytów do zdobycia.....

    na widok majaczącej z daleka gdzieś Ślęży chciałam rezygnować

Ostatecznie dotarłam na szczyt Ślęży, ci którzy tam byli wiedzą, że szlak czerwony nie jest aż tak wymagąjacy a sama góra, eh no górka właściwie 718m.npm to nie nie wiadomo co.... Ze szlaku owszem panuje z okolicznymi wzniesieniami nad okolicą, ale przecież na wyższe góry się wchodziło. No ale weszłam.Jak - aż wstyd pisać jakim tempem człapałam w górę... Biedny Jacek miał dodatkową udręką, czekając na mnie co parę metrów. Ogólnie my dochodziliśmy na szczyt a członkowie naszej grupy zdążyli na górze odpocząć i kolejno schodzić na dół. No niby zmęczenie i wogóle, poza tym tyle cudnych rzeczy mnie zatrzymywało, dając chwilę wytchnienia- to kwiatki wychylające się spod sterty suchych liści, to dzięcioł na drzewie, to szalenie interesujący głaz.... ale i tak sposób w jaki znalazłam się przy XIV stacji to moja porażka, która psuje smak zwycięstwa. Zwycięstwa, bo jednak zrobiłam co zrobić miałam. Pokonałam siebie, swoje leki i słabości a przede wszystkim podjełam wyzwanie i je dokończyłam.
A schodząc z tej mojej Golgoty, uświadomiłam sobie, że to wygrane wyzwanie pociąga za sobą kolejne... Bo EDK, to życie, które trzeba przeżyć ekstremalnie, czyli tak na całego, bez komformizmu, bez usprawiedliwień i szukania wygodniejszych, asekuracyjnych rozwiązań.I to jest dopiero wyzwanie.....
To było kolejne 4 moje przejście Ekstremalną Drogą Krzyżową - owszem zawsze było zmęczenie, zawsze człowiek ledwo co dochodził i czuł sie z tego taki dumny. Rok temu na trasie Kraków - Trzebinia zupełnie "nie umierałam" po drodze i szło mi sie tak grzesznie dobrze, wygodnie i wogóle. Dopiero w tym roku przeżyłam wszystko tak jak tego potrzebowałam, by było ekstremalnie, dopiero tym razem zrozumiałam co mogę a co nie zależy ode mnie. Dopiero teraz pokorą i pycha stoczyły we mnie zaciekłą walkę ... Dziś mogę powiedzieć, że bardziej wiem kim jestem, mogę podjąć kolejne wyzwania. Mogę....
Z zakończenia rozważań EDK: "Jezu niech wyzwania , które podejmuje pokazują mi ciągle nowe horyzonty. Niech «niemożliwe» staje się rzeczywistością. Niech się wydarzy we mnie «cud».
I oczywiście każdemu polecam EDK... i dziękuję wszystkim, którzy tworzyli naszą tegoroczną grupkę na tej drodze krzyżowej, bez Was nie wiem czy mogłabym napisać te moje przemyślenia....Dzięki

Tegoroczny wysiłek i zmęcznie  na  EDK ofiarowaliśmy przede wszystkim za Wasze intencje które przesyłacie nam na skrzynke intencji, za naszych przyjaciół z Kuby oraz w naszych własnych intencjach.
Była też intencja za naszą tegoroczną pielgrzymke o której napiszemy już niebawem

Łącznie z Wrocławia na Ślęże zrobiliśmy 52 km w 13 godzin, potem trzeba było jeszcze zejść więc razem było 56 km i 14 godzin marszu.

    ostatnie chwile były najtrudniejsze

    smak zwycięstwa

    zmęczeni ale szczęśliwi


1 komentarz:

  1. Gratulacje.
    Gdy wszyscy wchodziliście do lasu, ja w najlepsze pracowałem w ogrodzie. Niektórzy z Was odpoczywali pod moim płotem.
    Pogoda rzeczywiście była tego dnia wymagająca ;)

    OdpowiedzUsuń