środa, 6 sierpnia 2014

Prawie jak w Italii

Batumi 18-19.07. Wczoraj czekała na nas szybka kolacja. Poznajemy Alesandre i czwórkę dzieci którymi z mężem się opiekuje. Są też dwaj włoscy wolontariusze Michael i Gildo. Dostajemy pokój i zapewnienie że możemy zostać ile chcemy. Idea pielgrzymki bardzo się podoba, dzielimy się naszymi przeżyciami a Alesandra opowiada o swojej działalności w Gruzji.Kolejnego dnia robimy tradycyjne pranie a nastepnie razem z Gildą i Olą jedziemy na zakupy gdyż zobowiązaliśmy się zrobić wieczorem kolację dla wszystkich. Główny bazar zamknięty ale na mniejszym udaje sie kupić prawie wszytsko, nie ma tylko pieczarek więc placki ziemniaczane będą solo. Jacek spełnia swoje marzenie i kupuje w końcu arbuza - 10 osób to akurat ilość dobra by go zjeść. Później zostajemy na mieście próbując w strugach deszczy coś zobaczyć. Udaje też nam się kupić ładowarkę do telefonu. Koło 16 wracamy marszrutką do domu i zabieramy się do pracy. Jacek obiera i trze 5 kg ziemniaków. Ja z Marią najstarszą dziewczynką u Alesandry przygotowuję salatkę z ogórków i pomidorów a później smażę całą górę placków. Koło 20 przy stole zasiada z nami także starszy pan który mieszka w tym domu. Pochodzi z Uzbekistanu i mówi tylko po rosyjsku. Placki wszystkim smakują, a arbuz z lodówki też jest wyśmienity. Po kolacji Gildo i Michael przeprowadzają wywiad z nami, Alesandra tłumaczy z włoskiego na rosyjski. Wspomagamy się gestami i chyba coś z tego wychodzi bo kartka coraz bardziej zapisana. Artykuł o nas ma się ukazać gdzieś w internecie- może uda się później zobaczyć co chłopaki "urodziły". Następny dzień to sobota, ma być deszczowa. Podejmujemy decyzję że zostajemy jeszcze jeden dzień aby pójść wieczorem na nabożeństwo do cerkwi. Ksiądz, który faktycznie ma na imię Gabryiel mieszka w Kutausi i do Batumi przyjeżdża w niedzielę by mszę odprawić o 17- to dla nas za poźno choć kusi by w tym dobrym domu zostać jeszcze dłużej. Idziemy spać dosyć późno i rano wstajemy jak rodowici Gruzini po 9. Dziś upieczemy ciasto - kruche ze sliwkami i kruszonką. Zakupy robimy w pobliskim sklepie. Pani doradza jakie składniki - mąka margaryna- będą najlepsze do ciasta i bardzo się cieszy że Polacy będą w Gruzji ciasto piekli :) Trochę czasu spędzamy z dzieciaki, które wpisują się do naszej pielgrzymkowej kroniki. Później zaczynam robić ciasto, Maria mi pomaga a ja później pomagam sklejać małe chaczapurii na obiad. Udaje się upiec ciasto na zakończenie obiadu, więc do poobiedniej kawy jest ciepłe ciasto ze sliwkami, które choć były dwie blaszki znika w mgnieniu oka:) Przed 16 zbieramy się do cerkwi. Do centrum podwożą nas samochodem Na nabożeństwie dużo ludzi, także młodzieży i młodych małżeństw z dziećmi. Myśleliśmy że po pierwszym razie będziemy się orientować co się dzieje, ale tu nabożeństwo bardziej uroczyste, dłuższe z dodadkowymi elementami. Jest np błogosławieństwo- gdzie każdy podchodzi do księdza, panie pytają nas czemu my nie idziemy, mówimy że my katoliki i zostawiają nas w spokoju, ale świeczki dostaliśmy by móc je zapalić. Po głównej części - naszym zdaniem- nabożeństwa wychodzimy- 2,5 godziny na dziś starczą. Zjadamy na mieście kolację w lokalnej knajpce dla tubylców i wracamy do domu. Po kolacji mieszkańców pijemy z nimi herbatę i udaje nam się namówić chłopaków by jutro poszli z nami. Umawiamy się, że wychodzimy o 6 .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz