sobota, 12 lipca 2014

Spaleni słońcem


Dzień pierwszy.
Wstalismy o 7, by o 8 wyjść.Oczywiście poślizg na dzień dobry musi być- pół godzinny. Po śniadanku, przygotowanym przez Tiko, pożegnaliśmy sie z naszymi gospodarzami i ruszyliśmy. Droga prosta, słoneczko coraz bardziej grzeje. Pierwszy postój na stacji benzynowej. Uzupełniamy zapasy
 picia i ruszamy dalej. Pogoda iście kubańska, a wrecz wydaje się, że jest jeszcze bardziej gorąco. Gruzini, pozdrawiają nas, pytają dokąd idziemy i stwierdzają, że to "sensacjon", że Bodbe, strasznie daleko. Idziemy i pijemy. Spijamy hektolitry picia - 10litrów przynajmniej dziś poszło...Gorzej z jedzeniem, przy takiam upale człowiek nie ma siły jeść, ale nawet jeśli, to nie ma zbytnio co jeść. Brak barów czy jakiś restauracji. Są owoce....
Późnym popołudniem, woła nas mężczyzna, karze siąść w sklepiku- daje wodę, lody, colę, szyszki z ryżu preparowanego... Siedzimy dobrą godzinę, korzystając z dobrodziejstw i rozmawiając. Ofiarujemy nasz krzyżyk, a pan prosi byśmy wpisali się na pamiątkę w wiszącym na ścianie kalendarzu. Zachęca nas do odwiedzenia pobliskiej cerkwi, co też robimy. Wspinamy się po schodach na wysoką górę. Cerkiew jest. na terenie rezydencji Patriarchy Eliasza II. Po odpoczynku i rozmowie że starszą panią, która była na nabożeństwie, schodzimy i ruszamy w kierunku widocznego z góry Kobhi.Zbliża się wieczór a my nie wiemy gdzie będziemy spać. Powoli ogarnia nas niepokój- najwyższy czas wysłać naszych aniołów stróżów, by zadziałali. Okazało się że z pozytywnym skutkiem. Wyladowaliśmy na tarasie jednego z domów. Była kąpiel, przecudnie pyszna kawa i śliwki na kolację:) Noc w towarzystwie chóru żabiego i komarów minęła spokojnie i szybko....

1 komentarz: